R. Karpowicz odchodzi z Orła
WOJCIESZYN. Pierwsze miesiące pracy Remigiusza Karpowicza w Orle Wojcieszyn przyniosły zdecydowaną poprawę gry i wyników, jednak trwający okres przygotowawczy to równia pochyła, skutkująca odejściem trenera. -To nie jest decyzja, która zapadła przed chwilą czy pod wpływem emocji. Myślałem nad tym od dłuższego czasu, bo zaczynaliśmy zmierzać w przeciwnym kierunku niż bym sobie tego życzył - przyznał szkoleniowiec tuż po rezygnacji.
Przypomnijmy, trener Karpowicz przejął drużynę w lipcu ubiegłego roku, kiedy ta przygotowywała się do trwającego sezonu. Choć nie miał zbyt wiele czasu, od początku tchnął w zespół nowe siły, jednak na pierwsze punkty musiał poczekać do czwartej kolejki. Orzeł w spotkaniach z Kolejarzem Miłkowice, Dębem Siedliska i imiennikiem z Zagrodna wyglądał obiecująco, ale właściwy rytm złapał dopiero podczas wizyty w Wojcieszynie Arki Trzebnice. W kolejnych tygodniach przyszły zwycięstwa między innymi z Górnikiem II Złotoryja czy Huraganem Proboszczów, jednak znów wróciły problemy kadrowe i Orzeł wygrał tylko jeden z pięciu ostatnich meczów, ostatecznie zimując na jedenastym miejscu z 20 punktami na koncie.
Przerwa zimowa miała przynieść poprawę, lecz zamiast niej kibice obserwują kolejny dołek. Zespół z Wojcieszyna rozegrał dwie gry kontrolne i chociaż ich wyniki nie zwiastowały nadciągającej katastrofy, to zagłębienie się w szczegóły dawało nieco inny pogląd na całą sytuację.
-Nie lubię bylejakości, a tak to zaczynało wyglądać. Na treningi przychodziło 4-5 zawodników, w sparingach również były problemy. Na początku roku wszyscy poznali harmonogram gier kontrolnych, jednak w pierwszej z nich miałem do dyspozycji jedenaście osób, w tym dwóch graczy, którzy mieli dwuletnią przerwę. W ostatni weekend sytuacja się powtórzyła, bo przeciwko Cichej Wodzie Tyniec Legnicki znowu było nas jedenastu, ale teraz dla odmiany z dwoma bramkarzami, przez co jeden musiał grać w polu. Uznałem, że taka współpraca nie ma sensu, a tąpnięcie może wyjść zespołowi na dobre. Może zawodnicy się ogarną, zaczną pracować na miarę swoich możliwości, bo w tej drużynie jest potencjał. Jeśli ktoś chce zrobić sobie piętnastominutowy rozruch, a później wszystko oprzeć na gierce, to po co trener? Ja mogę przyjechać w niedzielę na mecz, wypełnić protokół i skasować pieniądze, ale nie należę do takich ludzi. Chciałem coś zrobić, w pierwszej rundzie wychodziło to naprawdę fajnie, ponieważ mimo przeciwności zdobyliśmy najwięcej punktów w A-klasowej historii Orła, lecz teraz gdzieś te priorytety się rozjechały i potrzeba wstrząsu - otwarcie przyznał Karpowicz.
Runda wiosenna nie rysuje się w różowych barwach, choć nad klubem raczej nie wisi widmo rezygnacji z dalszej rywalizacji.
Remigiusz Karpowicz ma nadzieję, że jego decyzja da drużynie bodziec do pracy i nie wyklucza powrotu na ławkę trenerską w niedalekiej przyszłości.
-Chociaż nasze drogi się rozchodzą, to zawsze będę za Orłem, bo jestem stąd, miałem okazję grać w tym klubie i wierzę, że zawodnicy wrócą do odpowiedniego podejścia, bo bez treningów nie wróżę nikomu sukcesów. Ja również nie narzekam na brak zajęć, pracuję z młodzieżą, ale dostaje telefony z zapytaniami dotyczącymi zespołów seniorskich. Nie chciałbym jednak podjąć decyzji zbyt pochopnie i przed objęciem jakiejś drużyny chciałbym sprawdzić czy będzie z kim pracować, ponieważ w niższych ligach to kluczowa kwestia, a jeśli nie ma odpowiedniej ilości zawodników na treningu, to ciężko mówić o rozwoju czy budowaniu zespołu - zakończył były już trener Orła Wojcieszyn.